Porównać debatę do debaty społecznej Mieczysława Kiecy to jak porównać krzesło do krzesła elektrycznego. Zapraszamy na felieton Kacpra Biernackiego na temat 2. debaty społecznej w Wodzisławiu Śląskim.
Od jakiegoś czasu istnieje w Urzędzie Miejskim w Wodzisławiu Śląskim Wydział Rozwoju i Dialogu (nie mylić z Ministerstwem Prawdy). Pan Mieczysław Kieca wielokrotnie podkreślał jak istotny jest dla niego dialog. Można by rzec, że dialog jest jedyną istotną dla niego rzeczą – w artykule na tuwodzislaw.pl opisującym półmetek kadencji wskazuje brak dialogu z Radą Miasta jako właściwie jedyny cień jego rządów.
Moim skromnym zdaniem, aby dialog mógł mieć w ogóle miejsce, to musi zacząć się od posługiwania tym samym językiem. Ustalenia, jakimi pojęciami się posługujemy, tak aby było jasno wiadomo, że mamy na myśli dokładnie to co mamy na myśli. Bo może się okazać, że oś sporu w ogóle nie istnieje – tylko jedna strona miała na myśli produkcję masła, a druga betonowych słupków.
„Ja o kozie, ty o wozie”
W ostatnim czasie zauważam, że mamy ogromny problem z psuciem pojęć w przestrzeni publicznej. Przykłady można mnożyć: oskarżana o łamanie konstytucji jest partia z Prawem w nazwie, ta z obywatelskością mieli 750 000 podpisów pod inicjatywą społeczną, ta z porozumieniem – porozumienie zrywa. Te z wariacjami słowa demokratyczny – chciałyby ograniczenia praw, te które deklarują się być razem z kimś – zaczynają działać osobno. A to co miało okazać się wiosną w polityce, skończyło jako zwiędła jesień.
Zaczynam odnosić wrażenie, że w naszym mieście również przestaje być widoczna oś sporu – dlatego, że nasz urzędujący pan prezydent mówiący o dialogu i współpracy może mieć na myśli coś kompletnie odmiennego od tego, co podpowiadają słowniki. Wrażenie to spotęgowała wczorajsza debata społeczna.
Debata vs debata społeczna
Kiedy jakiś czas temu wielu specjalistów z ekonomii zaczęło zwracać uwagę, że gminy nie powinny nazywać „inwestycjami” tego, co w rzeczywistości jest jedynie kosztem, bo nie jest to zgodne z ogólnie przyjętą definicją inwestycji, w odpowiedzi wprowadzono pojęcie „inwestycji społecznej”. Jako ciekawostkę można tu przytoczyć fakt, że wodzisławski RPR uzyskał prestiżową nagrodę w tej nowo powstałej kategorii. Ten „społeczny” dodatek sprawia, że taka inicjatywa ma tyle wspólnego z inwestycją, co krzesło z krzesłem elektrycznym. Myślę również, że taki cel przyświecał organizatorom dodając przedrostek „społeczna” do wczorajszej debaty.
We wrześniu miałem okazję uczestniczyć w debacie oksfordzkiej. Ciekawostką tej formy jest fakt, że stronę sporu losuje się tuż przed debatą – po ustaleniu drużyn i w obecności publiczności. Uczestnicy zatem do ostatniej chwili nie wiedzą, czy tezę będą bronić, czy obalać – trzeba zatem mieć przygotowane argumenty obu stron. Takie ćwiczenie ma ogromny sens – znając argumenty obu stron łatwiej zrozumieć nam postawę przyjętą przez stronę przeciwną. Takiej postawy brakuje w dyskursie publicznym – często jedyne kryterium odnośnie argumentów drugiej strony jakie przyjmujemy, to że „nie są nasze”. Niezgodne z naszymi poglądami, z naszym obrazem świata. Ale to, że są inne wcale nie znaczy, że mają mniejszą wartość, albo nie są merytoryczne.
Coraz mniej debatowania w debatach Prezydenta
Od 2018 mieliśmy w Wodzisławiu Śląskim aż trzy debaty publiczne – w dwóch z nich brałem udział osobiście.
W pierwszej – podczas kampanii – były cztery strony sporu, cztery wizje, udział wizji obecnie urzędującego prezydenta wynosił zatem 1 do 4. Ponieważ jestem bardzo skromną osobą, nie będę tutaj przypominał kogo lokalne media ogłosiły zwycięzcą debaty.
Na kolejnej debacie dotyczącej „Piwa pod chmurką” proporcje wyglądały nieco inaczej – stronę prezydenta reprezentowało aż 6 na 7 uczestników. Widocznie wynik był niejednoznaczny, dlatego w kolejnej debacie Mieczysław Kieca postanowił naprawić ten błąd.
Tym razem do debaty zostali zaproszeni wyłącznie „eksperci” reprezentujący stanowisko prezydenta. Na scenie zobaczyliśmy oprócz prezydenta dwójkę wiceprezydentów, panią prezes miejskiej spółki Domaro, miejskiego architekta oraz urbanistę, który pracował przy opracowaniu miejskiego studium. O dziwo, wszyscy byli zgodni w poglądach.
Jak przegrać debatę bez dopuszczenia do głosu opozycji?
Wydawać by się mogło, że nie można przegrać debaty, jeśli nie dopuści się do udziału drugiej strony sporu. Ale naszemu obecnie urzędującemu prezydentowi ta sztuka się udała. Ponieważ nie zarysowano osi sporu na scenie, oś ta naturalnie przesunęła się pomiędzy scenę, a widownię.
Być może taki był cel w niezapraszaniu oponentów. Jasne pokazanie, że eksperci i ludzie, którzy się znają są tylko po jednej stronie sporu. A przeciwnicy to jedynie prosty, ciemny lud, którego miejsce jest na widowni, a nie w wygodnych fotelach na scenie. Pan prezydent scenę wygrał, scenę która ograniczała się do członków jego dworu. Ale przegrał publiczność.
Prezydencki dialog społeczny w praktyce
Niestety, mam wrażenie, że tak jak prezydent ma swoją własną definicję i koncepcję debaty – podobnie wygląda z jego definicją dialogu. Kontakty z Radą Miasta, kontakty z wieloma organizacjami pozarządowymi, z częścią mieszkańców sprowadzają się do tego samego – albo przyjmujesz wizję prezydenta bezdyskusyjnie i masz zapewnione miejsce na scenie, albo skończysz na ciemnej widowni. I tak zamiast pięknej idei debat zostaje nam zaserwowana groteskowa i wykrzywiona idea debaty społecznej.
Zastanawiam się jak w przestrzeni publicznej naszego miasta jeszcze można popsuć pojęcia. Myślę, że już wkrótce MOSiR zorganizuje MARATON SPOŁECZNY. Będzie on miał dystans 400 metrów, nie trzeba będzie w nim biec, tylko będzie można iść spacerkiem. Do tyłu.
Kacper Biernacki